Zostałam ostatnio zapytana, czy nie żałuję zmiany? Czy nie tęsknię za przewidywalnością, odhaczaniem zadań i… brakiem odpowiedzialności? I ten brak trochę zbił mnie z tropu, no bo jak to… czy nie w każdej pracy jesteśmy odpowiedzialne za coś…? Rozmowa była krótka, ale zalała mnie po niej fala różnych refleksji, którymi czuję, że chciałabym się podzielić z Wami.

Czy nie żałujesz zmiany?

Dziś nie. Choć na początku pracy wielokrotnie „rzucałam tę robotę”, w myślach oczywiście. Bo było ciężko, jak to w każdej własnej działalności. Oczywiście marzyłam o tym, aby zrzucić winę na wszystkich dookoła, za różne niepowodzenia, ale okazało się, że się jednak nie da. Szybko uświadomiłam sobie, jak będąc na etacie, łatwo wchodziłam w spiralę narzekania, niekonstruktywnej krytyki, złości, choć i tak nic to nie zmieniało. Poza moim nastrojem, który leciał na łeb, na szyję w przepaść rozpaczy.

I to była moja pierwsza refleksja. W zasadzie to… czuję się znakomicie, gdy nie mam na kogo zwalać winy i odpowiedzialności. Czuję się znakomicie, gdy po każdym niepowodzeniu nie wchodzę w marudzący ton, bo to dyrektor, bo to kolega z pokoju, bo to minister, bo to, bo tamto… Przejaskrawiam oczywiście, bo ja starałam się generalnie nie narzekać, bo wiedziałam, że to nic nie da, ale nastrój z biura i otocznie wielu marud (na szczęście byli też pozytywni ludzie!) się udzielał. Ale teraz nawet nie ma okoliczności na to, za to wchodzę w ton: trzeba znaleźć rozwiązanie. I czuję w sobie tę sprawczość, ten entuzjazm! Czuję, że ta odpowiedzialność, której nie mam na kogo zrzucić, jest moją mocą. Daje mi wolność.

A czy nie lepiej być „od-do”?

Są plusy i są minusy, jak każdej sytuacji. Ręka do góry, która ma taką umiejętność, że wychodząc z biura faktycznie zostawia tam pracę i do domu wraca w podskokach, z pustą głową? Ja bardzo się starałam, ale nie umiałam tak na 100%. Choć byłam nieliczną, która nie zgłosiła się po dostęp z domu do poczty elektronicznej, właśnie po to, by odcinać zawodowe bodźce; to i tak mieliłam w głowie różne sytuacje, wnioski i inne zadania. A najbardziej wałkowałam temat mojej wewnętrznej niezgody na decyzje szefostwa. Bo ja sercem chciałam odmawiać wszystkich tych koncesji na wydobywanie węgla, abyśmy w końcu poszli po zieloną energię, ale plan polityczny i prawo mówiły co innego. I nie mogłam przeżyć, że sam urząd nie jest przykładem w zakresie szeroko pojętej ekologii i ochrony przyrody i jej zasobów. Więc nawet, gdy o 15 opuszczałam gmach, to niosłam w głowie te wszystkie ciężary.

I jeszcze jedno: zastanawianie się skąd wziąć więcej pieniędzy? Zastanawianie się czy nie nadepnęłam komuś na odcisk i przez to odczuję to na ewentualnej premii. Zastanawianie się z czego zrezygnować, by móc kupić coś innego. Tak wiem, powiecie, że mogłam zmienić pracę na lepiej płatną. Ale ja nie chciałam już być więźniem tabelek, który zawsze ma nad sobą sufit finansowy, bo więcej tu się nie zarabia. A nie chciałam też co kilka lat szukać nowej, lepiej płatnej pracy. Bo chciałam spokoju i finansowego bezpieczeństwa. I pewności, że nie muszę rozciągać doby, brać nadgodzin, by zarobić na coś ekstra.

W doTERRA każde działanie przynosi wszystkim korzyść. Nie ma miejsca na degradację emocjonalną, środowiskową czy finansową.
W doTERRA każde działanie przynosi wszystkim korzyść. Nie ma miejsca na degradację emocjonalną, środowiskową czy finansową.

A teraz?

Patrząc z boku, można powiedzieć, że pracuję non-stop. Bo tu zadzwoni klientka, a tu nagle wpadniemy na jakiś doskonały pomysł i rzucamy się na jego organizację. Albo strona się zawiesza i jestem na linii wsparcia, albo wrzucam treści do mediów społecznościowych. Ciągle coś. I faktycznie może to tak wyglądać, ale rzeczywistość jest zupełnie inna. Też pracuję „od-do”, a co więcej, jest w tym mnóstwo elastyczności.

Uwielbiam pracę w blokach czasowych. Mam zaplanowane w swoim kalendarzu co kiedy mam zrobić. Nuda, co? Jak na etacie. Ale jednak nie. Mam dowolność w kolejności wykonywania zadań. Mogę bez pytania nikogo o zgodę zrezygnować z czegoś, bądź zacząć nowy projekt. Nie jestem zależna od niczyich humorów. W każdej chwili mogę wyjść na spacer. Moje bloki czasowe przewidują też czas na rozwój osobisty w godzinach pracy. I nawet gotowanie obiadu czy rozwieszenie prania! Nie spieszę się. Mogę zadecydować i oczywiście decyduję, czy odpowiem na daną wiadomość dziś, czy jednak wyłączam się na 2 dni z sieci. Nie jestem niczyim niewolnikiem i zakładnikiem, nie muszę odbijać karty i rozliczać się przed nikim.

Ale jest tu jeden haczyk. Za każdą decyzję jestem odpowiedzialna tylko ja. I tylko ja ponoszę konsekwencje wszelkich działań. Z jednej strony duże obciążenie, ale z drugiej niezwykła wolność. Dyscypliny też można się nauczyć i wewnętrznych sabotażystów kopnąć w dupę, też. Ale trzeba podjąć decyzję i być konsekwentną.

Umówmy się, jak już zakapujesz jak pracować skutecznie w marketingu sieciowym i zdecydujesz, że naprawdę chcesz to robić, to kula śniegowa zaczyna się toczyć. I Ty nadajesz kierunek i tempo. A im szybciej się toczy, to tym większy luz mamy w życiu. Niezwykłe uczucie, naprawdę.

Ale to pochłania dużo czasu i dużo energii.

Tak, zgadzam się. Szczególnie na początku praca ta pochłania dużo wszystkiego. Na szczęście pochłania mniej pieniędzy niż tradycyjny biznes, który wymaga dużej inwestycji finansowej. Ale jak załapiesz i dojrzejesz do tego, by określić jak chcesz żyć, to z każdym miesiącem jest naprawdę łatwiej i przyjemniej. Wiadomo, jak zderzasz się ze swoimi ograniczającymi przekonaniami i różnymi schematami zakodowanymi w przeszłości, to czasem jest masakra. Za to później jest wielka radość, że się w tej głowie robi porządek i można działać jeszcze lepiej!

Czy warto? Czas który odzyskuję jest bezcenny. Prowizje, które dostaję, są cudowne. Ale jest coś jeszcze. Nigdzie indziej nie nauczyłam się tyle o sobie, tyle o biznesie, tyle o wielu innych rzeczach, jak tu. I to mi daje taką siłę, że wiem, że w każdej sytuacji w jakiej się znajdę, dam sobie radę. A jak nie sama, to dzięki osobom, które poznaję w MLM i relacjom które budujemy, zawsze wiem, że mam się do kogo zwrócić o wsparcie. Na początku podśmiewałam się i parskałam, gdy słyszałam zwrot „doTERRA family” – dziś czuję wdzięczność, że mogę być częścią tej społeczności.

I jest na starcie niewygodnie, potrzebujemy poświęcić czas, by się ogarnąć. Ale warto. To tak jak z chodzeniem. Warto było się wysilić jako bobas, by teraz móc przemierzać świat! Wiem, że bobasom łatwiej, bo mają wsparcie z każdej strony, więc tym bardziej nasze nowe, samodzielne kroki przyniosą jeszcze więcej dobrych zmian.

„Żadne pieniądze nie zagwarantują mi takiego spokoju, jaką daje mi umowa o pracę.”

A ja powiem inaczej. Żadna umowa nie zagwarantuje mi takiego spokoju, jaką daje mi świadomość swoich kompetencji i poczucie, że w każdej sytuacji sobie poradzę oraz… świadomość zabezpieczenia finansowego, które zbudowaliśmy i stale powiększamy. Bo żadna umowa pewnie nie zagwarantuje mi ciągle powiększającej się wypłaty!

Gdy już zrozumiałam, jak działa marketing sieciowy (a zrozumiałam po wielu miesiącach edukacji teoretycznej i praktycznej, a nie przeczytaniu kilku artykułów w internecie), wiedziałam, że jak najszybciej trzeba się wymiksować z etatu, bo każdy dzień to po prostu strata czasu i pieniędzy. I olśnieniem było to, że nawet umowa na czas nieokreślony nie oznacza umowy dożywotniej, że to tak naprawdę umowa na 3 miesiące, która się odnawia każdego dnia. I to jest poczucie bezpieczeństwa? To jest gwarant wolności? Ja wiem, że nie zawsze jest łatwo zwolnić pracownika, ale jeśli komuś zależy, to jest na to milion sposobów, by „zredukować stanowisko” albo je obrzydzić.

Miałam ogromnie ograniczające przekonania dotyczące pieniędzy, finansów. Tak jak w wielu polskich domach i szkołach był to temat o którym się nie mówiło, nie uczyło się zarządzania finansami. Każde „więcej” było uznawane za chciwość, próżność. Wszak bieda uszlachetnia. A ja dziś za Napoleonem Hillem powtórzę, że „do osiągnięcia ambitnych celów życiowych potrzeba mniej wysiłku niż do znoszenia ubóstwa i biedy”. Ale z jakiegoś powodu wielu ludzi wybiera te zmagania się, by tylko jakoś przeżyć bądź przelecieć życie na zasiłkach. Mnie to uwierało. Chciałam korzystać z życia, chciałam pokazać dzieciom cały świat, chciałam coś zmienić. I zrozumiałam, że bez pieniędzy będzie po prostu trudno. Oczywiście sabotowałam się, bo bałam się odrzucenia, tego że pieniądze poprzewracają mi w głowie i niewiadomo co jeszcze. Aż pewnego dnia znów spłynęło na mnie olśnienie… że to nic złego, a wręcz to dobre, że chcę zarabiać, rozwijać się, bo dzięki temu będę mogła realnie zrobić coś wartościowego czy lokalnie czy globalnie! I to zamknie drogę gadaniu i zwalaniu wszystkiego znów na innych. Biorę odpowiedzialność za każde zarobione i za każde wydane euro! A ci co mają gadać i ta będą gadać.

Oczywiście nie miałam żadnego wsparcia, bo pomysł ze zwolnieniem się z pracy, by działać w doTERRA spotykał się tylko z niedowierzaniem, pukaniem w głowę i próbą nawrócenia mnie na jedyną słuszną drogę… Ale że od zawsze umiałam patrzeć dalej i logicznie myśleć, to trzymałam się swojej decyzji. Wiedziałam czego chcę i wiedziałam czego nie chcę. I szukałam odpowiedzi jak to osiągnąć.

I nadal nie żałujesz?

Żałuję, że tak długo się zbierałam, by zacząć tak aktywnie i efektywnie działać, jak teraz. Żałuję, że pierwsze naście miesięcy pracy skupiłam się głównie na edukacji o olejkach, a nie o biznesie. Żałuję, że marnowałam czas na słuchanie „dobrych rad” i próbę udowadniania, że mam rację, że mogę iść po swojemu. Ale tak naprawdę, to nie żałuję. Bo dziś wiem, że tak miało być, miałam przez to wszystko przejść i się dzięki temu rozwinąć. Dziś już nie grzebię się w przeszłości, tylko wyciągam wnioski i lecę dalej. Przez moment żałowałam też, że nie umiem zapalić do zmian w życiu wszystkich dookoła. Pokazać, że warto dać trochę więcej z siebie i wyjść z marazmu i zmieniać każdy dzień na lepszy. Ale zrozumiałam, że każdy ma swoją ścieżkę do przejścia, choć serce mi pęka jak widzę ten marnujący się potencjał. I boli, gdy wiele osób bezrefleksyjnie chętnie oddaje odpowiedzialność za swoje życie innym.  Ale to nie moje życie.

Dziś już nie żałuję.

Bo wiem, że to nic nie zmieni, a tylko traci się czas. I w sumie to jestem wdzięczna, że mogę przeglądać się w tak wielu różnych osobach jak w lustrach i odkrywać te zakamarki, które sama mam jeszcze do przepracowania.

Wiele decyzji było dobrych, wiele fatalnych, ale ta, aby w końcu iść za głosem serca, w pełnej odpowiedzialności za siebie i za swoje życie, była jedną z tych najlepszych. Dzięki niej, wiem jak smakuje wolność. I każdego dnia sięgam po mieszankę Stronger. Dzięki niej, czuję się jeszcze silniejsza. I tak pięknie pachnie…